bo spaghetty było za słone...


I kolejny dzień pełen wrażeń. Dzisiaj na obiad miała przyjechać córka. Zadzwoniła z rana z informacją, że przyjedzie po południu więc mamy zostawić jedzenie dla niej i jej syna. Po powrocie z zakupów zaczęłam robić obiad. A na obiad spaghetti z przepisu mojej mamy. Zawsze jest pyszne. Oczywiście nie powiedziałam jej, że na obiad przygotuję spaghetti po bolońsku tylko hackfleisch z przyprawami. Zawszę tak robię ze względu na to, że nowoczesne nazwy i dania działają na staruszków jak płachta na byka. Włączyłam radio i w miłej atmosferze gotowałam. Kiedy obiad był już prawie gotowy, weszła moja „maruda” do kuchni i ostentacyjnie wyłączyła radio, mrucząc pod nosem, że jest za głośno. Zapytała, czy dodałam pomidory z puszki do tego hackfleisch. Na moją odpowiedź, że nie wpadła w furię... zaczęła krzyczeć, płakać, lamentować, że ona nie będzie jadła takiego suchego mięsa. Powiedziałam, żeby się uspokoiła i chociaż spróbowała. Ale furia była tak ogromna, że oczywistą rzeczą było skrytykowanie tego jedzenia dla zasady. Więc... okazało się, że przesoliłam...że się tego w ogóle nie da jeść, że zmarnowałam jej pieniądze...itd.
Nie wiem czy miałyście już taki przypadek babci, że jedzenie jest dla niej najważniejsze ale ja spotkałam się z tym pierwszy raz i nie wiedziałam jak zareagować. Zastanawiałam się czy płakać razem z nią, czy wyjść, czy coś tłumaczyć. Zaczęłam od tłumaczenia, że do tej pory taki „Art. von Hackfleisch” wszystkim smakował... nie pomogło. Tłumaczyłam się, że nie jestem profesionalną niemiecką kucharką i każdemu ma prawo coś nie wyjść, że takie sytuacje zdarzają się nawet mistrzowi kuchni. Próbowałam trochę żartować. Nie pomogło. Zezłościła się jeszcze bardziej. Powiedziałam, że następnym razem będę pamiętać o dodaniu pomidorów z puszki. Nie pomogło. Z tego wszystkiego, tych wrażeń też się popłakałam. Nie pomogło. Powiedziałam w końcu, że ja wcale tutaj nie muszę być i jak chce to mogę zaraz wracać do swojego domu. Pomogło!!!
Od razu lament ucichł. Zamilkła.
Po tej sytuacji umyłam naczynia i poszłam na przysługującą mi przerwę. Zastanawiałam się jak postąpi w tej sytuacji córka...
Córka nie biorąc po uwagę błachego powodu jakim było niezrobienie potrawy wg myśli swojej mamy, stanęła po jej stronie. Przeprowadziła ze mną krótką rozmowę informując, że dla mamy bardzo ważne jest jedzenie bo sama kiedyś bardzo dobrze gotowała i prosi mnie, żebym uzgadniała z Panią Marudą w jaki sposób będę przygotowywać potrawy i najlepiej żeby babcia mogła mi też w kuchni pomagać.

No cóż...wyciągnęłam jeden wniosek z dzisiejszego dnia: niektóre błachostki mogą urosnąć do wielkości góry lodowej na Antarktydzie. Wiem, że muszę się jeszcze wiele nauczyć, przede wszystkim rozumieć myślenie ludzi, którzy zgrabnie komplikują sobie swoje życie... bo przecież  życie proste nie jest! J

1 komentarz:

  1. Nie wiem jakbym się zachowala w takiej sytuacji,czysta hipokryzja ze strony córki bo obiad zjadla i smakowalo(co sie dziwic ktos inny sie urobił.Co do przesolenia to tez wątpie bo sos do makaronu musi byc ciut ostrzejszy bo makaron jaki jest wszystkie wiemy!Gotowac z babcia? w zyciu! bynajmniej ta opcja nie wchodzi z moją,jest na wózku,ale mam to szczęście że moja je wszystko i zawsze "smekt gut"
    Co do lametu,one tak juz maja,a oszczędzanie to priorytet,trzeba czasami przytakiwać a robić swoje:)Nie mozna pokazywać swoich słabosci,czasami warto byc stanowczym,jak postraszyłaś....to sie uspokoiła hehe bo sie bała że zostanie sama.Oni nas potrzebuja w takim samym stopniu jak my.

    OdpowiedzUsuń